Menu główne:
Zetknąłem się jednak z człowiekiem, o którym mówią, że jest sercem i duszą krutyńskich poczynań, patronem dobrych pomysłów i upartym egzekutorem społecznych zobowiązań. Nazywa się Stanisław Bzura, ma lat 67 i od niespełna roku przebywa na emeryturze. 

W latach 1968—1969 wzięli się za przystanek PKS i doprowadzili go do porządku. Potem za płoty i elewacje domów. Dziś aż miło popatrzeć na świeże żerdzie, siatki ogrodzeniowe, na ukwiecone obejścia, czyste drogi, nawet na stertę złomu w pobliżu szkoły, którego zbiórkę prowadzi się systematycznie, w sposób zorganizowany. Rodzice ogrodzili poletko szkolne. Do miejscowej gospody pozyskano nowy personel, który w ciągu paru dni zadbał — jak nigdy przedtem — o zaopatrzenie i porządek zarówno wewnątrz lokalu, jak i na zewnątrz Gospoda jest stara, mieści się w drewnianym domu, toteż jej dni są policzone. Jeszcze w bieżącym roku rozpocznie się budowę nowej gospody GS, zaś stary budynek przeznaczony zostanie na lokal poczty („tak to uradziliśmy z organizacją PZPR") — mówi St. Bzura. Żałuję bardzo jednej tylko inicjatywy, z której, niestety, nic nie wyszło: budowy nowej szkoły. Jeszcze za życia Karola Małłka, znanego działacza mazurskiego, powołano komitet budowy szkoły, zgromadzono nawet część funduszy, ale kłopoty z uzyskaniem materiałów budowlanych sprawiły, że trzeba było od zamiaru odstąpić. Komitet wprawdzie nie rozpadł się, formalnie istnieje nadal, lecz działka przeznaczona pod budowę szkoły — 2,86 ha — prawdopodobnie przekazana zostanie LZS. Szkoda. Może by jednak powrócić do tej inicjatywy? Może władze powiatu zechciałyby w tym Krutyni dopomóc? Tak czy owak marzenia Karola Małłka, którym dał wyraz w jednej ze swych książek, powoli zaczynają nabierać realnego kształtu. K. Małłek pragnął, aby Krutynią w wolnej Polsce była wsią prawdziwie kulturalną, oświeconą i oświetloną (przed wojną elektryczności tu nie było), gospodarną i porządną, wyposażoną we wszystkie niezbędne urządzenia cywilizacyjne. Staje się to za sprawą jego następców, takich jak Stanisław Bzura, Tadeusz Dąbrowa, a także młodszych, dzielnych gospodarzy i patriotów swojej Krutyni. Już w tym roku mieli zacząć układać chodnik wzdłuż głównych uliczek, zgromadzili płyty, ale — woda stanęła na przeszkodzie. Nie woda rzeki Krutyni, która tu toczy się pięknymi meandrami, lecz woda we własnym wodociągu, nad którym prace także w tym jeszcze roku zostaną rozpoczęte. Po co więc korzystać ze złych wzorów, kłaść chodnikowe płyty, a potem je zrywać, by zakopać rury wodociągowe? Wstrzymują się wiec z chodnikiem, bo woda jest bardziej potrzebna i niezbędna dla dalszego awansu Krutyni. Pięknie tu jest już dzisiaj, a ochoty na dalsze upiększanie chyba nie zabraknie. „Opornych już dziś nie mamy — mówi Stanisław Bzura — wszyscy rozumieją, że tylko wspólną pracą, wspólnym wysiłkiem i współzawodnictwem możemy uczynić z Krutyni taką wieś. z której do miasta nie zechce się nikomu wytknąć nosa"...